Tuesday 9 November 2010

THE MAGIC NAME

Przychodzi czas, gdy nadane przez rodziców imię i odziedziczone po przodkach nazwisko przestają wystarczać, robią się ciasne i duszne. I wtedy zaczyna się przygoda o ile jesteśmy z tych, co nie poprzestają na tym co dane z góry i lubują się w przygodach i transformacjach. Ja się lubuje i będzie to historia moich prywatnych przemian, skrawek prywatnej mitologii, gdyż właśnie przy jej pomocy potrafię się najlepiej wyrażać.

Swojego imienia nie lubiłam nigdy, wydawało mi się zawsze jakieś takie jałowe. Chyba każdy ma taki moment, zapisali nas tak jakoś w papierach nie pytając nawet o zdanie i nagle człowiek dorasta i czuje się z tym nieswojo. Niewiele już wtedy da się z tym zrobić, urzędowe zmiany w tej dziedzinie uważam za bezcelowe, nowe imię lub pseudonim należy skonstruować tak, by się przyjęło, byśmy sami siebie z nim utożsamiali i by otoczenie tez to podchwyciło. Moj pierwszy pseudonim brzmiał Linda (wiem, wiem sama się z tego śmieje) – no ze tak powiem ni przypiął ni przyłatał. To była moja ksywka w dziewczęcym gangu w podstawówce, nadała mi je szefowa gangu. No zupełnie się ta Linda nie czułam, czułam, ze to imię nosi w sobie jakieś cechy, których zupełnie nie posiadałam na ten moment. W moich oczach Linda powinna mieć krwisto czerwone usta, być pewna siebie, zadziorna i pyskata, no a ja nie byłam. Pamiętam jak szefowa gangu krzyknęła do mnie na korytarzu, zawołała mnie tym imieniem, a ja dopiero po dłuższej chwili załapałam, ze chodzi o mnie. Linda poszła w zapomnienie bardzo szybko...

Potem były próby transformacji nazwiska i tu nastąpił pewien przełom. Choć możliwości było wiele, niektóre z nich były niewypałami, a wiec zanim zostałam Kwiatowa, byłam Kwiatkosia, co wydawało mi się totalnie dziecinne. A Kwiatowa to w sumie wymyśliła ta sama dziewucha, co Linde, no i tak już zostało, kto by pomyślał. W pewnym momencie zaczęłam się tak wszystkim przedstawiać, ale nie zawsze skutecznie:
-Jak? Szefowa? – usłyszałam kiedyś w odpowiedzi albo gorzej:
-Fetowa? Bo fetę lubisz wciągać? – dlatego czasem dla bezpieczeństwa wole być Monika, kwestie przedstawiania się rozwiązuje teraz przy pomocy intuicji.
Ale najbardziej to wściekła mnie Mariola – to imię przypałętało się do mnie w ostatniej klasie liceum. Zawdzięczam jej wiekowej pani od Rosyjskiego, którą z powodu jakichś zaburzeń pamięci zaczęła się do mnie zwracać imieniem mojej siostry. Chce podkreślić, ze kocham moja siostrę i uważam, ze to imię jej pasuje, ale gdzieś poza tymi osobistymi sympatiami Mariola kojazy mi się z melina i libacja, proszę mi wybaczyc. Pomylka pani nauczycielki zostala natychmiast podchwycona przez meska czesc klasy, ktora w wiekszosci skladala sie z przyglupow uwazajacych mnie za dziwaczke. Robili mi na zlosc, jestem tego pewna, zawsze niezwylke wyraznie to imie wypowiadali. Ale skończyło się wraz z opuszczeniem murów szkoły, od tamtej pory na dobre zostałam Kwiatowa tudzież Cwietowa, Cwietlina, tak lubiłam sobie czasem uegzotycznic. Czasem nawet pytano mnie jak właściwie mam na imię, znaczy, ze pseudonim się przyjął. A jak mówiłam, ze jestem Monika to sie dziwiono. Pamiętam, ze jak poznałam Elwirę, pierwsza czarownice, to lekko cofnęła rękę przed Monika, potem tłumaczyła, ze ma awers do tego imienia, tak było. A teraz to mowi do mnie Monia J
I tak na codzien byłam sobie Kfiatowa, ale i to przestało wkrótce wystarczać. Na studiach zaczęłam pisywać wiersze, jak na polonistkę przystało. I wtedy narodziła się Rachela wizjonerka. Imie to nadal mi Diego na podstawie luźnego skojarzenia z bohaterka „Wesela” Wyspianskiego, którego motywem przewodnim był czarny szal. Dołączył do tego równie luźne tłumaczenie nazwiska na brzmiące bardziej żydowsko i wyszła Rachela Blumenbaum, która towarzyszyła mi przez kilka lat. Rachela byłam tylko w określonych sytuacjach, to nie było imię użytku codziennego. Tak się nazywał mój „podmiot czynności twórczych”, żeby powiedzieć fachowo. Jako Rachela miewałam silne wizje, które próbowałam przelać na papier z rożnym skutkiem. Jakby ktoś chciał sprawdzić to kilka z nich umieściłam na blogu pod adresem: www.chaosprincess.wordpress.com Adres jest taki a nie inny, bo to wlanie Chaos Princess ( o której wkrótce ) zajmuje się manegementem zapisków Racheli, ona sama bowiem kaput, ze tak powiem. Rozbiła się o twardy bruk zwany rzeczywistością i jakoś się nie podniosła, nie była na to przygotowana. Proby reanimacji tudzież reinkarnacji również się nie powiodły. Pozostały tylko zapiski, które uważam za piękny i wartościowy ślad. Zachęcam do przeczytania J

Trochę się rozpisałam, zanim jednak przejdę do sedna sprawy, czyli właściwego imienia magicznego, chce jeszcze wspomnieć o jednej sprawie. Przydazylo mi się bowiem na mojej ścieżce transformacji imiennych przywłaszczyć imię cudze. Nie była to co prawda postać rzeczywista, ale bohaterka książki. W niektórych książkach można odnaleźć ślady własnej osobowości, ale zaczęło sie chyba od tego, ze odnalazłam osobowość Lidii, drugiej czarownicy w „Idiocie” Dostojewskiego. Nazywałam ja wtedy pieszczotliwie Nastazja, Nastazja Filipowna, jej tez się spodobało, utożsamiła się. I wtedy ja próbując się tez podpiąć pod coś rosyjskiego, bo akurat to było na fali, palnęłam te Anne Karenine. Jakos nie do końca czułam jej osobowość i wielki tragizm, ale z tymi losami zawiłymi, jak na tamten czas się utożsamiałam. Bo to był czas wichrów, kulminacja czasu wichrów i chyba tylko dzięki oparciu w nieocenionej mej padrudze Nastazji nie skończyłam równie tragicznie jak Anna Karenina.

Chaos Princess dorastała w czasie wichrów, dorastała w bólach. Jej matka chrzestna była moja trzecia czarownica, Cosmic Queen. Byla mi inspiracja, dzięki której wkroczyłam na nowa ścieżkę i odnalazłam moc, bo w tych wszystkich przydomkach odnoszących się do tytułów chodzi właśnie o nadawanie sobie mocy i władzy. W moim magicznym pamiętniku znajduje się taki oto zapisek tego procesu:
Rachel była porywcza dzierlatka, czerwone wino i krew spływały jej z kącików ust. Nie zawsze potrafiła to przełknąć i nie zawsze wiedziała jak się z tego typu trunkami obchodzić. Pożarł ja brak środka miedzy rzeczywistością a głębia. Królowa Chaosu szuka środka, jest królowa i ma władze. Musi się tylko nauczyć nią rozporządzać.

Tak, tak najpierw byłam królowa, ale później sama się zdegradowałam do Princeski, Trochę z powodu skromności i poczucia, ze moja moc dopiero dojrzewa, ale również był to ukłon w stronę tej, która królowa mianowała się pierwsza. Inspiracja inspiracja, ale plagiat to już przegięcie J
Dlaczego Chaos, skąd ten Chaos i co za sobą niesie? Sama go w sumie roznieciłam, nie do końca świadomie, a potem już wybuchnął i wkradł się we wszystkie zakamarki, na jego skrzydłach pędziłam na oślep. Kuzyn Nihil podsunął mi kiedyś taki cytat:
"come my CHAOS in havoc we feast EROS & Thanatos arise and decease"

Nie wiedział nawet, ze rozgryzł mnie tym niemal zupełnie, bo tak właśnie było. Było silnie, śmiertelnie i krwiście, było zwierze dzikie i drapieżne i serca rozszarpane. I dopiero długo po tym pszyszła świadomość i ta krew miedzy zębami zaczęła mieć cierpki smak. To świadomość sprawiła, ze narodziła się Księżna i przejęła władze nad Chaosem, zaopiekowała się dzika bestia i obiecała o nią dbać i trochę oswoić. Nie mogłam zniszczyć Chaosu, nie mogłam go zapomnieć, był czymś tak pierwotnie moim, mojoistnym powiedziałaby Rachela.

A teraz Chaos Princess zapisała się do szkoły, podążając za tropami odnalazła magie chaosu i została jej adeptem, jest jeszcze neofita i uczy się powoli, ale czuje, ze ścieżka jest właściwa i pozwoli jej lepiej poznać i zrozumieć to co wyszło z jej rdzenia, tego właśnie chce.

A ja zachęcam wszystkich do odnajdywania własnych magicznych imion, własnych symboli, do poszukiwania tożsamości szerszej niż ta, w której funkcjonujemy oficjalnie pod postacia imienia i nazwiska. Jak macie na imie bracia i siostry ???

1 comment: